2015-09-25

"Jolanta" Sylwia Chutnik

Wydawca: Znak

Data wydania: 23 września 2015

Liczba stron: 262

Oprawa: twarda

Cena det.: 37,90 zł

Tytuł recenzji: Grzechy nasze rodzinne

Sztuką jest napisać o rzeczach dość oczywistych w sposób wywołujący i refleksję, i trwogę, i ten rodzaj przejmującego smutku, który miesza się ze współczuciem oraz przekonaniem, iż czytana narracja rozgrywa się być może za ścianą, tuż obok, wciąż na nowo, stale tragiczna i wiecznie uwierająca. Sylwia Chutnik wstrząsa swą "Jolantą". Opowieścią - co charakterystyczne dla autorki - z bardzo czytelnym warszawskim adresem i niezwykle symbolicznym przesłaniem: dziedzicząc cechy naszych rodziców, dziedziczymy także ich przywary, lęki i niedyspozycje życiowe. Poszukujemy ciepła, którego nam nie dano i wędrując we mgle, wciąż wpadamy na tych niepokojących nas ludzi, którzy nie są w stanie dźwigać z nami brzemienia porzucenia i strachu. "Jolanta" jest historią o trudzie, a właściwie niemożności życia własnym życiem, którego scenariusz okrutnie napisali już oddalający się wcześniej bliscy. To opowieść o kobiecie, która chce kochać kompulsywnie i desperacko, ale nigdy nie jest gotowa na to, by odwzajemnić miłość. To także barwna panorama jakże ponurego Żerania, na którym życie zastyga w oczywistych formach i nie ma prawa wyjść poza nie. Przejmująca narracja o poczuciu braku i o wydobywaniu z siebie siły do walki z własnymi demonami.

Jola i Piotr wydostali się z miejsca, które matka utraciła po wypadku samochodowym. Wychowywani byli przez rodziców krótko, aby nagle zostać zmuszonymi do tego, żeby zająć się sobą. Jola była zawsze starą maleńką, która doszła do perfekcji w sztuce mimikry i bardzo jej było przykro, gdy niekiedy zdarzyło się jej jakoś wyglądać i być zauważaną. Wtedy chciałaby się schować, ale należało coś powiedzieć lub coś zrobić, a to było chyba najgorsze. Trzymane w dłoni kolorowe szkiełko od zawsze było symbolem jakiegoś alternatywnego świata niespełnionych marzeń. Potrzeb przede wszystkim. Bo Jolanta miała dziecięce i dziewczęce potrzeby, których nie zaspokajano.

Ojciec dość szybko wymiksował się z odpowiedzialności za swą rodzinę. Matka przeżyła to jakoś do wewnątrz, zewnętrznie korzystając z uśmierzającej mocy alkoholu. Gdy i ona odeszła, Jolanta została tak bardzo osobna, że nie dała rady wyjść jakiejkolwiek formie świata naprzeciw. Samotność stała się stanem niejako wypracowanym. Bez wzlotów i upadków, bez większych przeżyć i bez treści. Życiowa fabuła kulała pod ciosami losu i wciąż zapisywała dzieje Jolanty jako tej, która tęskni, ale się nie otwiera. Trzy imperatywy ukształtowały się w niej bardzo szybko. Za nic w świecie nie mówić o sobie, nie ufać ludziom, nie odczuwać zbyt wiele. I jeszcze ten strach, który wywołały słowa dozorcy pewnego świątecznego wieczoru. "A ty nie boisz się tak tu żyć?". Jolanta nie miała pojęcia, o jakim strachu słyszy, ale poczuła go bardzo dotkliwie, kiedy na przekór wszystkiemu postanowiła stworzyć stabilną i kochającą rodzinę. Taką, której nigdy nie miała. Na czym budować, jeśli fundament to pustka? Jak wejść w dorosłe życie, skoro dzieciństwo woła wciąż o swój czas, swoje gesty, swoje przytulenia i swoją czułość?

Koleżanka wieści jej bardzo proste życie. "Będziesz chodziła do pracy w zakładach i o piętnastej wracała do domu. Nastawisz herbaty, urodzisz dzieci i posmarujesz twarz kremem Nivea". Być może w podobny sposób żyła Halina, ale nie dane to będzie Jolancie, zaniedbującej swoją Jadzię. Trzy kobiety - jedna martwa, druga przedwcześnie dojrzała, trzecia niemowlęciem będąca. Każda nieszczęśliwa, bo można czuć to nieszczęście już od kołyski, a śmierć przynosi jedynie ukojenie, kiedy ramy życia przeraźliwie boleśnie ograniczają to, czego chcemy w tym życiu dokonać.

"Jolanta" to powieść o kondycji dziecka z rozbitej rodziny. O dziedziczeniu strachu i o tym, że kumuluje się w nas, pozostając w świadomości na zawsze. Ale to także książka o domu, który się rozpada i jest miejscem opresji albo ogromnego braku. "Kiedy uwiera nas dom, to zaczynamy rozglądać się wokoło, w poszukiwaniu innych zacumowań". Jolanta to robi - działa po omacku, bez wewnętrznego kompasu, bez planu i bez konsekwencji. Jedyne, co jej pozostało, to te nieliczne okruchy wspomnień o szczęśliwym życiu i pustka, w jakiej żyje w roli żony i matki. Przejęła taką spuściznę niemego lamentu oraz pokornego cierpienia w ciszy. Nie może oddać życiu razów. Nie złości się na ojca, którego potem widuje, i na matkę, której już nie zobaczy. Chutnik kreśli obraz bolesnego pogodzenia z losem i opowiada historię za jedną z tych, które żyją po cichu, bez zwracania na siebie uwagi. Okres transformacji ustrojowej, zaznaczany tu dość wyraźnie, nie ma większego wpływu na działania i przemyślenia tytułowej bohaterki. Nie jest to też, w moim odczuciu, książka o polskiej przemianie i o nowym ładzie, w którym każdy jest zagubiony. Jolanta ze swym lękiem i smutkiem jest gdzieś ponad tym, choć jej mąż najpierw korzysta, potem ponosi konsekwencje korzystania z możliwości nowego ustroju. A ona sama? Nauczyła się chować przed innymi i tylko tę umiejętność opanowała do perfekcji. Jedynym stałym punktem w jej życiu jest żerański komin. Groteskowa i smutna latarnia morska, która więcej zaciemnia niż rozświetla.

Sylwia Chutnik prowokuje do dyskusji o tym, jak mało odporni możemy być na traumatyczny spadek po rodzicach, którzy odchodzą. "Jolanta" jest fantazją na temat ludzkiego opuszczenia i o niemożności znalezienia w drugim człowieku czegoś stałego, co mogłoby być prawdziwą morską latarnią, punktem odniesienia i miejscem, skąd wiedzie droga do zaufania i spełnienia. Osobni mieszkańcy przyfabrycznego osiedla doskonalą się w cierpieniu wewnętrznym, unikając głoszenia wszem wobec o swych troskach, a Jolanta staje się mistrzynią cierpienia tak do środka. Chutnik wydobywa ze swojej bohaterki i całego tego ponurego żerańskiego świata skazy, których nie widać, oraz emocje, o których nie chce się opowiadać. Buduje powieść z tego, co można podsłuchać i podpatrzeć, a co pozostawia się w czterech ścianach mieszkań albo - co gorsza - w sercach, dla których poczucie braku jest wszechobecne i nie do zrekompensowania. Stara się opowiedzieć o uczuciach nienazwanych przez bohaterów ze strachu albo z boleśnie zaznaczonej niemożności tłumaczenia sobie, co naprawdę wydarzyło się w życiu. To chyba pierwsza książka Sylwii Chutnik, która tak silnie do mnie przemówiła, bo Żerań i losy Jolanty to taki świat tuż za rogiem, usiłujący skryć się przed oczami innych, boleśnie jednak dotykający, bo nasz przecież, polski, sąsiedzki, swojski i trudny.

  KUP KSIĄŻKĘ

Brak komentarzy: